Menu / szukaj

„Šiaudiniai patriotai” nie przepuszczą

Jeżeli odświeżymy sobie trochę pamięć, to z łatwością przypomnimy, jak zaledwie przed 5-6 latami jednogłośnie niemal optowaliśmy i w Sejmie, i poza nim za powołaniem na Litwie wojska zawodowego. Byliśmy wręcz dumni, że jako jedni z pierwszych w tej części Europy uzawodowiliśmy swoją armię, która w ten sposób miała być lepiej przygotowana do stawiania czoła współczesnym zagrożeniom.

Argumentów, jakie wówczas były wysuwane, nikt rozsądny nie śmiał negować. Mówiło się więc, że tylko zawodowcy są w stanie sprawnie i fachowo posługiwać się najnowocześniejszym sprzętem wojskowym, nowymi technologiami, skomplikowanymi systemami obronnymi, nie mówiąc już o lotnictwie czy broni rakietowej. Poborowi nie mają szans za rok służby wszystkiego tego opanować, zwłaszcza że wielu z nich w wojsku znalazło się z tzw. „łapanki” i wcale do służby w mundurach nie pali się. Wojsko poborowe, nawet liczne, to we współczesnych realiach prowadzenia konfliktów militarnych „mięso armatnie”, padały argumenty, którym trudno było zaprzeczyć. W Sejmie więc bez trudu przegłosowano odpowiednie ustawy odwołujące obowiązkową służbę w wojsku, bo wszyscy uznali, że wydawanie pieniędzy na migających się od służby rekrutów, to to samo, co wyrzucanie ich w błoto.

Nie minęła nam dekada, gdy do Sejmu powrócił temat poborowej służby w wojsku. Znowu wszczęto dyskusję, tylko argumenty poszły w ruch takie, jakby kto ich czytał w krzywym źwierciadle. Czyli dokładnie odwrotne do tych, o których powyżej wspomniałem. Można by rzec: czasy się zmieniły i patriotyzm się zmienił. Dziś patriotyczną opcją stała się ta optująca za wznowieniem „karo prievolės”. Dlaczego? Ano wiadomo, wróg u granic, bagnetów nigdy za dużo, musimy pokazać siłę itp. itd. Każdy, kto śmie wątpić w tę nową wersję patriotyzmu, z mety jest podejrzany, a nawet wróg.

Tymczasem, jak posłuchałem któregoś tam dnia wiadomości telewizyjnych naszego zachodniego sąsiada (więc chyba to nie wroga nam propaganda), poborowy patriotyzm na Litwie wynika z bardzo prozaicznego powodu. W naszym kraju brakuje po prostu chętnych do służenia w wojsku. „Šiaudinių patriotų” mamy, okazuje się, pod dostatkiem, zwłaszcza jeżeli trzeba zrobić jakąś zadymę w dniu święta narodowego, ale żeby tak służąc w wojsku okazać swój patriotyzm, to już całkiem inna bajka.

Prezydent Bronisław Komorowski, komentując sytuację, powiedział, że Polska nie pójdzie w ślady Litwy, bo nie widzi takiej potrzeby. Jako głównodowodzący Wojskiem Polskim zapewnił, że Polska nadal będzie stawiała na zawodowstwo sił zbrojnych, bo to najlepiej służy obronności kraju. Tym bardziej że w Polsce w odróżnieniu od nas nie brakuje chętnych do zawodowej służby. Jest wręcz nadmiar ochotników, dlatego prowadzona jest selekcja najlepszych.

Może by więc i nasi politycy, zamiast brnąć w populizm i tanie politykierstwo, zdecydowali się na popularyzację zawodowej służby w wojsku. Zamiast marnować pieniądze na rekrutów, lepiej wydaliby je na zwiększenie motywacji założenia munduru Wojska Litewskiego dla potencjalnych ochotników. W Stanach Zjednoczonych, dla przykładu, służba w US Army jest nie tylko że prestiżowa, ale i dająca dla młodych osób duże możliwości zawodowe, społeczne, socjalne, finansowe.

U nas ostatnia debata w Sejmie pokazała, że są tylko dwie opcje: albo zapisujesz się w szeregi „šiaudinių patriotų”, albo jesteś niedruh Litwy. W tym drugim przypadku etykietka jest klejona natychmiast, co chociażby uwidoczniło się na przykładzie kilku posłów AWPL, którzy mieli odmienne zdanie w sprawie przywrócenia poborowej służby. Zresztą frakcja Akcji Wyborczej jest na szczególnym cenzurowanym. Niektórzy ostatnio larum próbowali podjąć już tylko dlatego, że nie ma ona daru bilokacji (bycia w dwóch różnych miejscach w jednym czasie). Mając uroczyste posiedzenie swej frakcji posłowie AWPL nie wzięli udziału w głosowaniu Sejmu nad rezolucją w sprawie Niemcowa. Klejenie etykietek znów poszło w ruch…

Tadeusz Andrzejewski