Menu / szukaj

Powtórka prób Landsbergisa historycznego zwycięstwa nad Polakami

Po minionej pierwszej turze wyborów prezydenckich przeczytałem tekst „Refleksje powyborcze” Zygmunta Żdanowicza. Poruszył on ciekawe wątki, a zwłaszcza jeden, dotyczący sposobu głosowania i nagłego przypływu ilości osób głosujących w rejonie wileńskim, co zaburzyło proces wyborczy w wielu dzielnicach. I tu zapala się ostrzegawcza lampka.
 
Specyficzne wybory i zagadkowe sytuacje

Jak pisze Żdanowicz, nieprzychylne środowisku AWPL-ZChR media zaczęły na gwałt lansować tezę o rzekomym spadku jej poparcia, co ponoć najbardziej widoczne było w tradycyjnym bastionie polskości czyli w rejonie wileńskim. Ale te wybory były specyficzne i doszło do kilku zagadkowych sytuacji.

Nie tylko przedłużono czas głosowania przedterminowego z 2 do 5 dni, co jest w zasadzie pozytywne, ale równolegle stworzono możliwość dla każdego głosowania w dowolnej dzielnicy wyborczej w kraju, których jest aż 1972. Efekt był taki, że najbardziej widoczne to było właśnie w rejonie wileńskim, na terenie którego czasowo przebywa ok. 30 tys. działkowiczów. Masowo skorzystali oni z tej możliwości, chociaż faktyczne zadeklarowane miejsce zamieszkania mieli gdzie indziej.

Praktyka prawna jak z „przenoszeniem“ ziemi

Jak się okazało, taki sposób głosowania możliwy jest w wyborach prezydenckich na podstawie ustawy przyjętej przed wyborami w 2014 roku. Mało spotykana praktyka prawna, podobnie jak słynna ustawa o „przenoszeniu” ziemi. Miało to pomóc w zwycięstwie już w pierwszej turze ubiegającej się o drugą kadencję Dalii Grybauskaite, popieranej głownie przez konserwatystów. W tamtym czasie była to nowość i ten mechanizm nie do końca zadziałał. Tym razem było inaczej. Możliwość głosowania przez działkowiczów w miejscowościach, gdzie mają swoje ogródki, została mocno rozreklamowana przez konserwatystów, z czego skorzystała ich kandydatka.

Pojawiły się zadziwiające wyniki frekwencji, a to bezpośrednio wpłynęło na wyniki wyborów. Wywołało to oburzenie wielu osób, zarówno zasiadających w komisjach wyborczych, jak też samych mieszkańców. Przecież rejon wileński tradycyjnie zamieszkany jest w większości przez Polaków, a frekwencja była tu zawsze zbliżona do krajowej. Ale nie tym razem. W tych wyborach frekwencja okazała się tu rekordowo wysoka.

Masowy napływ „nowych” wyborców

Również nagle frekwencja w miejscowościach, gdzie wiele buduje się domów, ale nie zawsze są oficjalnie oddane do użytku, takich jak Awiżenie, Rzesza, Bukiszki czy Mała Rzesza, podskoczyła do 75 procent, czyli sporo powyżej średniej krajowej. Podobnie stało się w Suderwi, Pikieliszkach i innych dzielnicach, gdzie jest dużo tak zwanych sadów zespołowych. A wszystko za przyczyną przyjezdnych wyborców, co potwierdzają członkowie komisji wyborczych.

Jak poinformował Robert Rackiewicz, przewodniczący komisji dzielnicowej w Krawczunach: „W naszej niedużej dzielnicy wyborczej głosowali ludzie z Rakiszek, Kupiszek i innych miejscowości z głębi Litwy.”

O masowym napływie przyjezdnych mówiła też Marina Alioszina, przewodnicząca okręgowej komisji rejonu wileńskiego: „ Nigdy przedtem czegoś takiego nie było. Musieliśmy z miasta Wilna „pożyczyć” 1,5 tys. kart do głosowania, bo nie wystarczyło. Ponadto przerzucaliśmy karty do głosowania z jednej dzielnicy wyborczej do drugiej.”

Jak pokazały wyniki wyborów, głosy przyjezdnych i działkowiczów miały istotny wpływ na uzyskane wyniki w dzielnicach. Tylko w dzień wyborów w rejonie wileńskim dodatkowo przegłosowało 3215 „nowych” wyborców. Co oczywiste, głosy przyjezdnych spoza rejonu, wypaczyły rezultaty odnotowane w rejonie wileńskim na niekorzyść Waldemara Tomaszewskiego.

4-krotny skok głosujących za granicą

Dodatkowo w tych wyborach oddano rekordową ilość głosów w komisjach za granicą, które tak naprawdę są poza kontrolą. W 2014 roku zarejestrowało się tam 15.744 wyborców, w 2016 liczba ta wzrosła do 19.401, a głosowało 12.096 czyli 62 procent. Natomiast w 2019 było aż 60.604 zarejestrowanych i 52.812 głosujących czyli 87 proc. Dziwnym trafem ten ponad 400 procentowy skok głosujących poza granicami Litwy wystąpił tam, gdzie wybory organizuje kierowane przez Linasa Linkevičiusa Ministerstwo Spraw Zagranicznych bez żadnej kontroli obserwatorów i również dziwnym trafem Ingrida Šimonytė zdobyła tam 51 proc. głosów.

Cała sprawa wygląda ponownie na celowe działanie konserwatystów i przypomina jako żywo wcześniejsze antypolskie nawoływania Vytautasa Landsbergisa do „historycznego zwycięstwa nad Polakami na Wileńszczyźnie” poprzez meldowanie się litewskich wyborców w polskich rejonach, co głosił publicznie przed wyborami samorządowymi w 2007 roku. Cel i metody tamtych działań są prawie identyczne z zastosowanymi obecnie. To działania podstępne i niegodziwe, ale w stylu autora tego antypolskiego pomysłu.

Pogwałcenie prawa międzynarodowego

Na dodatek działania te są wątpliwe z punktu widzenia prawa międzynarodowego, bo ingerują w demografię wyborczą terenów zamieszkałych przez mniejszość narodową. Konwencja Ramowa Rady Europy o Ochronie Mniejszości Narodowych, którą władze litewskie podpisały i ratyfikowały, a także zalecenia Komisji Weneckiej, jednoznacznie zabraniają zmiany składu narodowościowego na obszarach zamieszkanych przez tradycyjne, autochtoniczne mniejszości narodowe oraz zalecają ochronę okręgów wyborczych zamieszkałych przez te mniejszości. Jak widać na Litwie zasady te z uporem są po raz kolejny naruszane.

Nie ma wątpliwości, że w tym wszystkim chodzi o niekorzystne dla Polaków rozstrzygnięcia wyborcze oraz o złamanie polskiego ducha na Wileńszczyźnie. Ale to się nie udało wcześniej i z pewnością nie uda i tym razem. Bo Polacy z Wileńszczyzny są zahartowani w zmaganiach o zachowanie swojej polskiej tożsamości. Polskiego ducha złamać się nie da, zwłaszcza prymitywną manipulacją wyborczą, na którą odpowiemy jeszcze większą determinacją i jednością.

Wiktor Jusiel

2019-05-22